Gdzie ja jestem? Dlaczego ci wszyscy ludzie tak krzyczą,
biegają, spieszą się?
- Szybko, na sale operacyjną!
Szpital? Ale jak to? Jak ja się tutaj znalazłam? Przecież
ostatni raz byłam w barze, gdzie każdy mógł pokazać swój talent wokalny. Miałam
tam tylko pójść świętować swoje 17 urodziny…
Powoli próbuje otworzyć swoje ciężkie powieki. Muszę
przyzwyczaić swoje oczy do wszechogarniającej mnie bieli.
- Budzi się! Nareszcie!
Rozglądam się dookoła i widzę swoją mamę, która przytulona
do taty, uśmiechnięta patrzy prosto w moje oczy.
- Idź, zawołaj lekarza, a ja z nią tutaj poczekam. –
powiedziała mama.
Kiedy tata wyszedł, rodzicielka przysunęła krzesło bliżej do
mojego szpitalnego łóżka, złapała za rękę i powoli głaskała moją dłoń.
- Tak się cieszę, że nareszcie się obudziłaś. – powiedziała.
– Razem z ojcem cały czas byliśmy przy tobie i czekaliśmy aż wreszcie otworzysz
oczy.
- Mamo, ile ja spałam?
- Natalie, czekaliśmy na ciebie tydzień. Równo tydzień temu,
w sobotę przydarzył się ten nieszczęsny wypadek. Bardzo się o ciebie
martwiliśmy. Tak się cieszę, że w końcu się ocknęłaś. – na policzku matki
zauważyłam łzę. Chyba naprawdę przysporzyłam im wiele smutku.
- Niewiele pamiętam, jedynie to, że śpiewałyśmy z Stellą tą
piosenkę… Mamo, co z Stell? Na której Sali leży? Muszę ją szybko zobaczyć,
sprawdzić jak się czuje! – zaczęłam rozglądać się po sali za moją przyjaciółką.
– Mamo, powiedz mi, która to sala!
- Kochanie, muszę ci coś powiedzieć… - nie zdążyła
dokończyć. Do pomieszczenia wszedł ubrany w długi biały kitel lekarz, koło
trzydziestki. Z tego. co mogłam zauważyć na plakietce miał na imię Marek.
- Witam, jestem twoim lekarzem i chciałbym…
- Gdzie ona jest? Na której sali leży?! – nie dałam mu
dokończyć. Jedyne co chciałam teraz zobaczyć to zawsze uśmiechniętą twarz mojej
przyjaciółki.
- Pani.. Johnson – odczytał moje nazwisko z jakiejś kartki –
do sprawy pani znajomej wrócimy później. Na razie muszę cię zbadać i zobaczyć,
jaki jest stan twojego zdrowia. Proszę, aby opuścili państwo na chwilę salę, po
wszystkim zawołam państwa powrotem. – zwrócił się do moich rodziców.
Po zamknięciu drzwi zaczął sprawdzać mój oddech, robił mi
wszystkie podstawowe badania.
- Jak się pani czuje? – spytał.
- Ja? Dobrze, bardziej interesuje mnie co ze Stellą. – odparłam.
- Jak już mówiłem do tej sprawy przejdziemy później. Czy
odczuwa pani ból w prawej nodze?
Delikatnie odsunęłam kołdrę, aby sprawdzić o co mu chodzi,
lecz uniemożliwił mi to ból, który przeszył moje ciało. Była ona w gipsie aż po
same kolano. Teraz sobie przypomniałam… Kawałek sufitu leżący na mojej nodze,
Stell, która umierała… Chwila, umierała?!
- Zaprowadźcie mnie do niej, JUŻ!
Lekarz nie wiedział co zrobić. W końcu odpuścił, wyszedł na
korytarz i ruchem ręki przywołał moich rodziców mówiąc im coś cicho.
- Mamo, proszę, powiedz co się z nią stało. Czy ona żyje?
Czy gdzieś tutaj jest? – nie mogłam powstrzymać moich łez. Ona jednak nie mogła
mi odpowiedzieć, także to przeżyła.
- Natalie, kochanie, Stella nie dała rady. W tym barze
podczas pożaru zaczęła płonąć. Kiedy jeszcze przywieźli ją do tego szpitala
żyła. Jednak obrażenia były tak ciężkie, że umarła. Natalie, tak mi przykro… -
te trudne słowa wypowiedział mój tata. On też był tym wszystkim przerażony.
- Jak to umarła? Ona nie mogła umrzeć… - rozpłakałam się na
dobre. Była to chyba najgorsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać. Stella, moja
przyjaciółka od wielu lat już nie będzie mnie rozśmieszała, pocieszała i
karciła za moje głupie zachowanie? – Proszę, zostawcie mnie samą. Muszę
odpocząć. – powiedziałam do rodziców.
- Skarbie, wszystko się poukłada, zobaczysz…
- Proszę.
Oboje posłusznie wstali z krzeseł, przytulili mnie na
pożegnanie i oznajmili, że wrócą wieczorem do mnie.
Zostałam sama. Ja żyję, ona odeszła. To wszystko moja wina,
to ja zaprosiłam ją, żeby świętować moje urodziny. Gdyby nie to mogłabym ją
znowu widzieć, przytulić. Zostałam sama ze wszystkimi moimi problemami. Tak
bardzo za nią tęsknię. Dlaczego to ona nie może leżeć teraz w tym łóżku,
podczas gdy ja patrzyłabym na nią z góry? Dlaczego?
Kilka dni później.
- Stan pani zdrowia nie przewiduje dalszego pobytu w naszym
szpitalu. Dostaniesz dzisiaj wypis i będziesz mogła pojechać do swojego domu. –
powiedział doktor. Na samą myśl o tym uśmiechnęłam się pod nosem. Wreszcie będę
mogła położyc się w swoim wygodnym łóżku, zjeść pyszny obiad mojej mamy zamiast
tego szpitalnego świństwa. Z drugiej jednak strony więcej pamiątek, które
ciągle będą mi przypominały o Stelli. Dam radę, muszę dać.
- Natalie, ktoś chciałby cię jeszcze odwiedzić. –
powiedziała mama.
- Dobrze, niech wejdzie. – oznajmiłam. Matka poszła do drzwi
i uśmiechnięta zawołała do osoby, że może wejść. Ta natomiast, razem z tatą
wyszła na korytarz.
- Cześć. – powiedział nieznajomy.
- Ee, cześć. – odpowiedziałam. Gdzieś już kojarzyłam te jego
ciemne włosy i dość nietypową urodę.
- Jestem Zayn, pewnie mnie nie pamiętasz. Ja także byłem w
tym barze, także widziałem śmierć tych wszystkich osób. Bardzo mi przykro z
powodu śmierci twojej przyjaciółki. – stało się. Wystarczyło, że tylko spojrzał
się tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczyma prosto w moje. Jeszcze nigdy nie
widziałam tak pieknych…
- Pamiętam twój występ z twoją przyjaciółką na scenie. To
jak się bawiłyście – uśmiechnął się pod nosem i spuścił wzrok. – Naprawdę,
jesteś bardzo utalentowana.
- Och, dziękuje. Ale przepraszam, ja cię nie kojarzę. –
odpowiedziałam.
- Byłem tam z moimi znajomymi kiedy wydarzyła się
katastrofa. Już chciałem uciekać kiedy zobaczyłem ciebie. Podbiegłem, zdjąłem z
twojej nogi kawał sufitu i wziąłem na ręce. Mój przyjaciel, Niall starał się
pomóc Stelli.
- Skąd wiesz jak miała na imię? – spytałam.
- Przedstawiałyście się na scenie. Byłyście już trochę
wstawione więc zanim zaczęłyście śpiewać wygłosiłyście długi referat o tym jak
się kochacie, jak uwielbiacie śpiewać i uczyłyście nas jak klaskać. Byłyście
bardzo zabawne. – uśmiechnął się Zayn.
- Żartujesz?! Musiałyśmy narobić sobie mnóstwo wstydu. –
wybuchnęłam gromkim śmiechem.
- Wcale nie, byłyście niesamowite. Rozruszałyście całą salę.
– on także zaczął się śmiać.
I w tym momencie nastała niezręczna cisza. Żaden z nas nie
wiedziało co powiedzieć. W końcu Zayn odważył się na jakiekolwiek słowa:
- Słuchaj Natalie, przychodziłem do szpitala codziennie
zobaczyć czy się w końcu wybudziłaś. Większość z tego miejsca nie przeżyła.
Chciałem jakoś pomóc tym, którym się to udało. Poza tym – wyjął z kurtki
szalik. Mój błękitny szalik. – chciałem ci to oddać. Podczas występu zaczęłaś
rzucać swoimi rzeczami, wszystkim co wpadło ci w ręce. – zaśmiał się.
- Dziękuje, naprawdę. Miło z twojej strony, że mi go
przyniosłeś.
- Nie ma problemu. – uśmiechnął się. – Niestety, muszę już
lecieć, razem z chłopakami mamy próbę. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się
spotkamy.
- Tak, oczywiście że tak. – byłam dosyć zakłopotana, ale
jednocześnie szczęśliwa. Zayn wydaje się być porządnym chłopakiem, i w głębi
duszy miałam nadzieje, że kiedyś jeszcze się spotkamy.
- Na kartce masz mój numer telefonu. – położył ją na stoliku
obok mojego szpitalnego łóżka. – Zadzwoń lub napisz kiedy tylko będziesz miała
ochotę.
- Dam znać, na pewno. – odparłam. Ten tylko wstał,
uśmiechnął się na pożegnanie i przy drzwiach zwrócił się do mnie:
- Do zobaczenia Natalie.
Wreszcie w domu, w swoich czterech przytulnych ścianach.
Nigdy nie pomyślałam, że ten pokój sprawi mi kiedyś tyle radości. Podeszłam do
półki, na którym stoi moje zdjęcie ze Stellą. Podniosłam się i uśmiechnęłam na
wspomnienie tamtego dnia. Piękny, słoneczny lipiec, morze i my dwie, cieszące
się każdą chwilą. Przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie tych chwil. Nie,
nie będę płakać. Ona by tego nie chciała. Dałaby mi kopa w dupe i powiedziała:
nie możesz tak użalać się nad sobą! Jest tyle niepozałatwianych spraw! Musisz
to wszystko skończyć, musisz zacząć żyć normalnie!
Tak, muszę. Od tego momentu zaczyna się nowy rozdział w moim
życiu.